Rozdział piąty

                Weszła do pokoju jako pierwsza z zachwytem się rozglądając pomieszczeniu. Kremowe ściany i meble w tonacji przyciemnianego drzewa. Starodawne łóżka z kolumnami zasłane były białoczarną satynową pościelą ze złotym logo hotelu, przepięknie odbijającym  od tła. Całość dopełniały kryształowe żyrandol, mosiężne kandelabry ustawione na nocnych stolikach. Muślinowe zasłony wykończone złotym haftem podkreślały oryginalność pokoju, uzupełnioną blado różowa kompozycja kwitowa w wielkiej wazie stojąca na komodzie.
Tak zdecydowanie to była najlepsza wycieczka jaka mogła być! Wyjechać z kraju tak daleko tylko po to by zobaczyć Stonehenge. W końcu spełniają jej się marzenia.
- Wchodzisz, czy nie? – mruknęła pod nosem szatynka wpychając rudą do pokoju i wchodząc do środka. Rzuciła swoją torbę na łóżko przy oknie. – Zajmuję te.
- A sobie zajmuj, ja przy oknie nie zasnę. – stwierdziła blondynka kładąc swoje rzeczy na wolnym łóżku – ale jestem padnięta. – jęknęła.
- No co wy – uśmiechnęła się ruda – tutaj zaczyna się nasza wielka przygoda! – krzyknęła wskakując na łóżko, które przypadło jej w udziale. – Chcę zdobyć chłopaka i zobaczyć Stonhange z bliska!
- Chłopaka na pewno nie znajdziesz jak będziesz się tak zachowywać – mruknęła pod nosem blondynka patrząc na entuzjazm przyjaciółki.
- Kastielowi nie przeszkadza to – prychnęła ruda – Dzisiaj zostanie moim chłopakiem! Powiem mu, że mi się podoba i chcę z nim chodzić!
- Zwolnij April. Dopiero tu przyjechałyśmy. Nie możesz poczekać z tym wyznawaniem uczuć? Po za tym już późno i jak pójdziesz do skrzydła, w którym są chłopcy  i przyłapie cię nauczyciel będzie źle. – stwierdziła szatynka wyciągając swoje rzeczy z torby i chowając je do półki stojącej obok jej łóżka.
- To co mam zrobić? – zapytała April siadając na łóżku i patrząc na szatynkę – Postanowiłam, że dzisiaj mu powiem co do niego czuję.
- A brałaś pod uwagę możliwość, że cię odrzuci? – zapytała July odgarniając blond włosy z czoła i zerkając na rudą.
- Nie – odparła kręcąc głową.
- Zrobisz to jutro, jak pójdziemy pod Stonhange – stwierdziła szatynka siadając na łóżku – Pomożemy ci.
- Dzięki jesteście najlepsze – stwierdziła wesoło April patrząc na obie dziewczyny. – A właśnie mówiłam wam co mi się śniło?
- Powiesz jutro idę wziąć prysznic i kładę się spać. Jestem padnięta – mruknęła July wchodząc do łazienki.
- Ma rację jutro twój wielki dzień. Musisz się wyspać. – dodała May ściągając ubrania i naciągając na siebie dres.
- May myślisz, że July ma rację i da mi kosza? – zapytała ruda wyciągając swoją piżamę. Szkicownik, który był zaplątany w ubrania wypadł otwierając się na portrecie chłopaka.
- Kastiel jest wyrozumiały i miły tylko dla ciebie. – westchnęła May patrząc na dziewczynę, która podnosiła zeszyt i wpatrywała się w rysunek. Doskonale znała tę twarz, a z talentem April wyglądał niemal jak żywy. Ten na rysunku przypominał Kastiela, choć dorysowane rogi i zarys łusek przy oczach zwiastował postać z wyobraźni rudej. Uśmiechnęła się oddając szkicownik koleżance. – Tym razem smok, czy demon? – zapytała.
- No co? – bąknęła przerzucając kartki. – Smoki są, dostojne i honorowe. Jak Kastiel wydaje mi się, że byłby idealnym smokiem.
- To samo mówiłaś tydzień temu, gdy zrobiłaś z niego wampira i elfa. – powiedziała July wychodząc z łazienki z ręcznikiem na głowie.
- no bo… - zaczerwieniła się – Nie mogę się zdecydować do której rasy go podpasować. – bąkała przyciskając notes do siebie.
- Co do Viktora i Maxa nie miałaś takich trudności – zaśmiała się May. – Ale podoba mi się twoja smocza wersja Viktora – przyznała się.
- I kotołak pasuje do Maxa – dodała Juli – naprawdę z niego taki kot. Potrafi wszędzie zasnąć i psoci gdziekolwiek się uda. Sprawia tylko problemy mojemu Viktorowi. – westchnęła zmartwiona.
- Twojemu?! – syknęła May – Viktor jest mój! – zawołała rzucając poduszką w blondynkę.
- Hej przestańcie! – jęknęła April, patrząc na obrzucające się pościelą koleżanki. Przyzwyczaiła się, że te dwie zawsze wojują o Viktora. On był przystojny i utalentowany, a do tego pochodził z bogatej rodziny. Prawdziwa elita. Dla niej był tylko przyjacielem Maxa i obiektem westchnień przyjaciółek.
                Pozostawiła dziewczyny same stwierdzając, że nie ma sensu powstrzymywać je i weszła do łazienki.
***
                Obudziła się jak zawsze wcześnie rano, zsunęła z siebie nogę blondynki i podniosła się. Zasnęły późno wyczerpane wojną na poduszki.
- Rany, że też nie może sobie odpuścić – pomyślała biorąc rzeczy z walizki i wchodząc do łazienki. To był ten czas by zbliżyć się do chłopaka, który jej się podoba. Nigdy nie było jej lekko z chłopakami, przez to, że miała czarny pas karate i trenowała kendo, ale Victor był inny… Nie traktował jej jak kumpla tylko jak prawdziwą dziewczynę, tylko ona nie stanowiła wyjątku, każdą tak traktował.
- May długo jeszcze? – zastukała do drzwi April – Przewodnicząca mówiła, że o ósmej jest śniadanie w restauracji hotelowej.
- Świetnie, ciekawe co – uśmiechnęła się May wychodząc już ubrana z łazienki. – Idę się przejść spotkamy się na miejscu – zwróciła się do Juli, która wyciągała swoje rzeczy z walizki.
- Jasne, tylko nie zapomnij wziąć telefonu – powiedziała blondynka wskazując aparat leżący na półce. Schowała go do kieszeni i wyszła z pokoju.
***
- Jak tu pięknie – zachwyciła się opierając o barierkę i patrząc na rozpościerający się przed nią park. – Jak będziemy miały czas dla siebie pokarzę dziewczynom ten park. April na pewno będzie zachwycona… hmm? – przyciągnął jej wzrok jakiś ruch w dole. Wpatrywała się w blondyna w fioletowych dresach ćwiczącego. – Niesamowicie się rusza, płynnie i szybko… – przemknęła jej myśl.
- Ach! – usłyszała znajomy głos, zaraz obok niej wychylił się Max wpatrujący się w tego samego chłopaka. – Lavrens tu jesteś! - Blondyn spojrzał w ich stronę i wyprostował się. – Zaczekaj tam na mnie! Vick mnie zabije jak, któregoś z was zgubię – jęknął ruszając biegiem ku schodom prowadzącym na dół.
- Lavrens? – zastanowiła się – Dziwne imię, a może ksywka? – spojrzała na wyświetlacz telefonu. – Już pora na śniadanie. 
Zeszła do restauracji hotelowej i od razu zauważyła April machającą do niej. Uśmiechnęła się ruszając w jej kierunku. Przy ich stoliku były jeszcze dwie osoby. Jedną z nich był Victor, obok którego już zajęła miejsce July. Usiadła obok przyjaciółki i z zaskoczeniem obejrzała stojącą przed nią porcję.
- Wow dużo, to dla wszystkich?  Czy tylko dla ciebie? – zapytała widząc typowe angielskie śniadanie, składające się z dwóch grzanek, dwóch kiełbasek i dwóch jajek sadzonych.
- to tylko dla niej – zaśmiała się July – Nasze jeszcze nie przynieśli.
- Acha.
- Duże prawda? – uśmiechnęła się April – May, słuchaj ten chłopak to Warren, ma pokój z Victorem i Maxem – dodała wskazując na obcego chłopaka.
- Pewnie farbowane - pomyślała May. Po drugiej stronie siedział bardzo przystojny blondyn, a zielone oczy przyciągały wzrok. Naliczyła osiem kolczyków w uchu i tatuaż smoka na szyi. Kurtkę rozpoznała jako własność Victora, dokładnie pamiętała te zdarcia na łokciach i ramionach. – May – przedstawiła się podając rękę chłopakowi, który dłuższą chwilę się w nią wpatrywał. – Sorry kolego, nawet jeśli jesteś przystojny, to moim ideałem jest Victor. – pomyślała.
- Ver… Warren – poprawił się, gdy usłyszał krząknięcie bruneta. – Miło mi poznać. – uśmiechnął się łagodnie. May zamrugała zaskoczona, nie spodziewała się, że chłopak z takim wyglądem będzie taki spokojny i miły.
- Zdążyliśmy? Jeszcze nie podali śniadania? – zapytał Max opierając się o wolne krzesło i zerkając na dziewczyny przy stole.
- Jestem zaskoczona, że spóźniasz się na jedzenie Max – zachichotała July patrząc na wchodzących z tacami kelnerów – Idą nasze porcje. – dodała krzywiąc się na myśl o wielkości śniadania. – Brytyjczycy muszą tak dużo jeść na śniadania? – pomyślała.
- Znalazłeś go? –zapytał Victor zerkając na przyjaciela i nie zauważając drugiego chłopaka.
- No tak, nie widzisz?  - powiedział zerkając za siebie – Huh… - zaskoczony zamrugał – przecież był za mną – jęknął zerkając na stawiane jedzenie. – Dobra idę go jeszcze raz poszukać – westchnął zerkając na Warrena. – Czy on zawsze sprawia tylko kłopotów?
- Nie, nigdy – stwierdził blondyn zerkając na swój talerz.
***
                April rozejrzała się po uczniach wokół siebie. Jej wzrok szukał jednego konkretnego chłopaka, jednak nigdzie nie mogła dostrzec tą czarną czuprynę. Miała nadzieję, że uda jej się usiąść obok niego w autokarze i zamienić parę słów… Szatynka szturchnęła ją wskazują bruneta stojącego obok opiekuna.
- Tam jest – uśmiechnęła się do rudej, która rozpromieniała i ruszyła w jego kierunku po kilku krokach zatrzymała się zauważając blondynkę wieszającą się na ramieniu jej obiekty westchnień.
- Cóż odpuszczę sobie to – stwierdziła wracając do przyjaciółek. Lubiła go, ale była zbyt wielkim tchórzem, gdy dochodziło co do czego.
- Rany! Z takim wycofaniem nigdy go nie poderwiesz – westchnęła July – Siadamy we trzy na końcu – dodała szeroko się uśmiechając i podchodząc do wejścia do autokaru. – Mam karty!
***
- Czym jest to? – zapytał Verwis wpatrując się w pojazd w którego kierunku zmierzali.
- To autokar – powiedział Max trzymając za koszulkę Lavrensa, by go znowu nie zgubić. – Pojazd w Hikari, którym przemieszczamy się na duże odległości. – wyjaśnił.
- Wsiadajmy – stwierdził Victor widząc wołającego ich przewodniczącego, na którego widok obaj Kyattopipuru zesztywniali.
- Ryuketsu Okami co on tu robi… - wyszeptał zaskoczony Verwis. Lawrens instynktownie sięgnął za plecy i zaklął w swoim języku.
- Nie wiem kim jest w waszym świecie, ale ten tu to Kastiel Nightwolf i nie jest żadnym niebezpiecznym typem – stwierdził Victor podchodząc do autokaru i wsiadając.
                Verwis spojrzał jeszcze raz na szatyna i wszedł do pojazdu zajmując wolne miejsce, które wskazał mu Victor. Obok niego zaraz usiadł jego zafascynowany brat. Ten świat był dziwny i nieznany. Osoby, które w Kurai, są postrzegane jako niebezpieczne tu są zupełnie odmienne. Tak jak i jego wygląd, gdy obejrzał się w lustrze. Chciał już wrócić do swojego świata, wiedzieć czy nic się tam nie dzieje…
                Warkot silnika sprawił, że nerwowo drgnął i rozejrzał się po rozmawiających po między sobą nastolatkach.
- Verwis spójrz poruszamy się, choć siedzimy – zawołał zaskoczony Lawrens patrząc przez okno przy, którym siedział. – To magia? – zapytał odwracając się w jego kierunku.
- To technika – wtrącił się Max zaglądając do przodu. – Przecież mówiłem, że tak się przemieszczamy. – uśmiechnął się szeroko.
***
Podróż umilały sobie poprzez granie w karty, dołączyły się do nich jeszcze dwie dziewczyny siedzące przed nimi. Świetnie się bawiły i nawet nie zauważył kiedy dojechały na miejsce. April wyjrzała przez okno, byli już tak blisko, że nie mogła się uspokoić. Chciała już tam być zobaczyć z bliska dotknąć…
- April wstawaj wychodzimy – zwróciła się do niej July podnosząc się ze swojego miejsca i ruszając do wyjścia.
                Ruda podniosła się i wysiadła z autokaru stając obok przyjaciółek. Zauważyła jednak jedną zmianę, która zaszła. Na innych wycieczkach Max zawsze dołączał się do nich, a wraz z nim Victor, a teraz dwójka przyjaciół stała oddzielnie z nowo poznanymi chłopakami. Warren i Lars byli chłopakami z innej klasy, którzy dołączyli się do ich wycieczki. Byli braćmi bardzo do siebie podobnymi, a ich zachowanie nie pasowało do wyglądu. Coś w niej podpowiadało, że nie są normalnymi nastolatkami…
- April nie bujaj w obłokach – jęknęła May łapiąc dziewczynę i ciągnąc za uczniami, którzy ruszyli za nauczycielami. – Znowu rozmarzyłaś się o Kastielu? – zapytała zerkając na rudowłosą.
- Nie! – zaprzeczyła zrównując krok z przyjaciółką. – Tylko tak jakoś dziwnie mi się zrobiło, gdy Max i Victor do nas nie podeszli – przyznała.
- No to dziwne – zgodziła się z nią July zerkając na chłopaków i złapała Warrena na wpatrywaniu się w nich, szybko odwrócił wzrok. – Dziwny typ – pomyślała.
- Stonehenge! – zawołała April wpatrując się w imponujących rozmiarów głazy.
- Kiramekki! – usłyszała głos jakiegoś chłopaka spojrzała w jego kierunku, był to Lars trzymał za ramię brata i wpatrywał się w głazy. – To Kiramekki!
- Kiramekki? Gdzie ja to już słyszałam? – zastanowiła się zerkając na mówiącego opiekuna.
                April zamrugała, gdy wszystko ucichło i zamarło bez ruchu. Jej wzrok przyciągnął jasne światło wydobywające się z kamiennego kręgu Stonehenge. Zobaczyła wyłaniającego się stamtąd tygrysa, za nim wyłonił się drugi większy. Słyszała, że coś May do niej mówi jednak nie mogła oderwać wzroku od tych tygrysów.
- Tygrysy w takim miejscu?! Dlaczego nikt nie reaguje?! Dlaczego wszyscy się nie poruszają?! – zastanowiła się.
                Howaitotaiga[1] w końcu przybyłaś do nas. – Rozległ się głos w jej głowie, a jasne światło zalało wszystko oślepiając ją na chwilę, gdy otworzyła oczy niebyło nikogo oprócz niej przyjaciółek i czwórki chłopaków, w których tylko Victora rozpoznała.
- Ktoś złamał pieczęć i otworzył Kiramekki – powiedział białowłosy chłopak z kocim ogonem prostując się.
- To na pewno Pegazusa sprawka – odpowiedział inny białowłosy.
- Co tu się dzieje?- zapytała July rozglądając się po nieznanym jej miejscu. Stali w pobliżu Stonegenge, jednak to nie było to te same miejsce. Te otaczał las, a na niewielkiej polanie stały w pewnym oddaleniu trzy osoby.
- Koteczki powróciły – usłyszały szyderczy lekko syczący głos. Przeszył ją dreszcze na samo jego złowrogiego brzmienia.



[1] Howaitotaiga – to jeden z nazw sasina Białego tygrysa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz