Rozdział czwarty


                Otworzył oczy, gdy jego ramię zostało ściśnięte przez kogoś. Spojrzał na chłopaka o blond dredach uśmiechającego się do niego wesoło.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział siadając na łóżku. – Udało się bez problemów… - odetchnął z ulgą.
                Pomieszczenie w którym się znalazł było nie duże utrzymane w jasnych barwach. Dwa łóżka, komoda i dwie pary drzwi. Rozejrzał się zauważając jeszcze jedną osobę w pokoju.
                Blond włosy, chłopaka były krótkie i sterczały w różne strony, zielonymi oczami wpatrywał się w swoje ręce - ten chłopak przypominał jego brata Lawrensa i nie chodziło tu o wygląd, ale o postawę jaką wyszkolił w sobie trenując Hone no naifu.
- A właśnie gdzie on jest? – zastanowił się rozglądając i nie zauważając nikogo oprócz obcego blondyna.
- Biały to ten, któremu się przyglądałeś. – odpowiedział Max patrząc na chłopaka. – Wyglądasz zupełnie jak Warren… ale on jest w śpiączce.
- Biały? – zapytał Verwis zerkając na chłopaka. – Mówisz o moim bracie? – dredziarz skinął głową uśmiechając się. – Lawrens? – zapytał patrząc na blondyna. Chłopak zareagował i spojrzał na niego, zaraz odskoczył do tyłu próbując coś chwycić za plecami, jednak nie napotkał tam niczego.  
- Coś za jeden, skąd znasz moje imię?! – zapytał przyglądając się blondynowi stojącemu obok dredziarza. Nie znał tego chłopaka. Blond włosy miał z jednej strony dłuższe niż z drugiej, do tego mnóstwo kolczyków w uchu i tatuaż smoka na szyi. Ten blondyn wyglądał na niebezpieczną osobę i emanował taką dziwną aurą, która sprawiała, że czół się niepewnie jak przy Kiramekki.
- Lawrensie uspokój się. Przecież to ja Verwis. – powiedział  i dopiero teraz spojrzał w oczy chłopaka.
Lawrens przez chwilę w osłupieniu wpatrywał się w znajome spojrzenie, które swoją łagodnością i spokojem kontrastowały z tym jak wyglądał i emanowała od niego energia.  
- To naprawdę ty Verwis? – zapytał niepewnie Lawrens przyglądając się chłopakowi. – Nie wyglądasz jak on…
- Ty również – uśmiechnął się do blondyna.
                Pokój zalało jasne światło, z którego wyłonił się brunet. Za nim wyleciał sztylet Lys, który zmienił się w mały breloczek i odbił się od policzka Viktora.
- Zdążyłem nim mnie dziabnął – odetchnął z ulgą siadając na podłodze w miejscu, w którym się pojawił. Czując na sobie spojrzenie, zerknął w ich stronę. – Na co się gapicie, a gdzie dziękuję za ratunek? – zapytał podnosząc się z podłogi. Podniósł breloczek i spojrzał na Maxa. – Maksimus to za wcześnie dla dziewczyn. Nie przeżyją tam nawet kwadransa! Co ty sobie myślałeś dając limit czasowy trzech dni?! – wykrzyknął niezadowolony.
- Vick, uspokój się – poprosił nieco zakłopotany Max.
- Jakie spokojnie! – warknął wyrzucając dłonie w górę – gdyby nie Hinro byłbym martwy! Albo gorzej on by przyszedł za mną. – odetchnął głęboko i spojrzał na pozostałych blondynów w pokoju. – To za wcześnie Sasinki nie są gotowe na coś takiego. One nawet nie są jeszcze wstanie obudzić świętych bestii opiekunów. 
- Ale mogę je obudzić… - zaczął Max jednak przerwał mu Victor.
- Oszalałeś?! Wiesz, że to może się dla nich skończyć śmiercią?! Muszą porozumieć się z bestiami samodzielnie inaczej ona przejmie kontrolę i koniec – warknął otwartą dłonią uderzając dredziarza w czoło. – Nie słuchałeś co mówił Staruszek?
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale możecie mi wyjaśnić co tu się dzieje i gdzie moja broń? – zapytał Lawrens przerywając brunetowi.
- Zmieniła się w błyskotkę – stwierdził Victor pokazując chłopakowi breloczek o kształcie sztyletu Lys. – Miałeś tą kosę przy sobie jak Maksimus cię przenosił do Hikari[1]? Jeśli tak to poszukaj gdzieś ją przy sobie masz, tak jak ja moje miecze – wyciągnął spod koszulki dwa wisiorki w kształcie mieczy na czarnym rzemyku.
- Jak to możliwe? – zapytał chłopak wyciągając łańcuszek z kosą. – Czy ona już taka pozostanie?! Jak się nią bronić?!
- Maksimus to twoja działka – mruknął Victor podchodząc do okna i otwierając je.
- Przedmioty z Kurai do Hikari, i w drugą stronę nie przenoszą się w tej samej formie. – zaczął Max siadając na łóżku – Działa to tylko dlatego by nie ingerować techniką w inny świat. Hikari jest światem technicznym bez magii, Kurai jest przeciwieństwem.
- Hikari jest światem w którym teraz się znajdujemy? – zapytał Verwis patrząc na blondyna.
- A dlaczego my wyglądamy inaczej, to całe coś zmienia także ludzi?
- To dość ciężko wytłumaczyć – uśmiechnął się niewinnie dredziarz. – Ja to nazywam Astralnymi bliźniętami. No bo… - zastanowił się – Kiramekki w waszym świecie jest uznawane za wrota do świata zmarłych tak? – zapytał patrząc na blondyna, który kiwną głową. – U nas jest Stonehenge i w wierzeniach Celtyckich  jest także uważany za wrota do świata zmarłych…
- Max kompletnie nic nie można zrozumieć z tego co tam plączesz – mruknął Viktor i zerknął na blondynów – Ja to powiem, dusza przechodząca do innego świata zmienia kształt ciała. Mogłeś być nawet psem, czy ptakiem nie koniecznie człowiekiem. Tylko my Sasinowie nie zmieniamy ciał podróżujemy tak jak wyglądamy teraz. Biały kosa wróci do poprzedniej wielkości jak wrócisz do Kurai.
- Mogę to rozumieć jako świat po drugiej stronie Kiramekki? – upewnił się Verwis patrząc na Maxa i Victora.
- Tak – potwierdził Max. – I będziemy musieli zostać tu nie co dłużej niż planowałem.


[1] Hikari – świat współczesny w którym żyją wojownicy Sasin .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz