Bastet - Rozdział pierwszy


            Obok niego przemknęło małe futrzaste stworzenie. Starał się skoncentrować na czytanym raporcie. Jednak nic nie wskazywało by niebieski w tygrysie pręgi kociak przestał mu przeszkadzać. Nie tyle go to irytowało, co bawiło. Westchnął ponownie strącając łapki małego tygryska, który notorycznie starał się odwrócić jego uwagę od pracy.
- Sabina! – krzyknął w stronę uchylonych drzwi. A mały kociak czmychnął pod biurko.
            Do gabinetu weszła kobieta ubrana w dżinsy i czerwoną bluzkę na ramiączkach. Proste blond włosy miała poprzetykane czekoladowymi pasemkami, związane były w kucyk. Błękitne oczy spojrzały na wystający tygrysi ogon. Pokręciła głową i opierając dłoń na biodrze powiedziała.
- Markus nie chowaj się pod biurkiem. Przeszkadzasz tacie. – karcący ton sprawił, że na miejscu ogona pokazała się głowa czterolatka. Burza białych loków okalała buzię chłopca jak aureolka. A duże intensywnie błękitne oczy osadzone były pomiędzy małym zadartym noskiem z kilkoma piegami. Wąskie usta chłopiec wydął w niezadowolonym dziubku.
- Ale chciałem pobawić się z tatą. – jęknął wyczołgując się spod biurka.   
            Mężczyzna przeczesał ręką szaroniebieskie włosy i uśmiechnął się do malca.
- Pobawimy się, gdy skończę tę sprawę. – pokazał chłopcu teczkę.
- Obiecujesz? – intensywnie błękitne oczy chłopca spojrzały z nadzieją na ojca.
- Tak. – pokiwał głową odkładając teczkę z powrotem na biurko.
- Super! – wykrzyknął Markus wybiegając z gabinetu.
- Tom nie obiecuj mu, jeśli nie dotrzymasz słowa. – skarciła tym razem męża kręcąc głową. – Dobrze wiem, że nie masz czasu dla Markusa. Obowiązki Tarroka, są nad rodziną.
- Sabi. Przyrzekam na moją funkcję Tarroka, że gdy skończę z tą sprawą zabiorę małego do Anima Park. – przyrzekł patrząc kobiecie w oczy. - Tylko nie wiem, co mam z tym zrobić. – mruknął wracając do akt. Potarł brodę z dwudniowy zarostem.
            Sabina podeszła do biurka zmartwiona zachowaniem męża. Od dwóch dni nie wychodził z gabinetu analizując coś zaciekle. Jako Sziwetia, żona Tarroka musiała wspierać męża i pomagać jak tylko umiała w podejmowaniu trudnych decyzji.
- Co się dzieje? – zapytała patrząc uważnie na męża.
            Tom był bardzo atrakcyjnym mężczyzną na swój koci sposób. Szaro-niebieskie włosy krótko ostrzyżone miały taki sam kolor jak jego futro w zwierzęcej formie. Tom Warstown przeistaczał się w błękitnego tygrysa. Za czasów przed epidemią MAI, gatunek błękitnych tygrysów uważano za mit. Sabina sama przed sobą przyznawała, że to najpiękniejszy kot, jakiego widziała. Znała go od dawna, choć nigdy nie interesowała się nim. Pracował w księgarni, do której lubiła po pracy przychodzić. Wyglądał na otwartego człowieka, który potrafił się z każdym zaprzyjaźnić. Tom jako jeden z pierwszych ofiar wirusa, nie popadł w obłędy. To właśnie dzięki jego silnej woli zgromadził pod sobą animasapiens. Kto mógł przypuszczać, że zwykły sprzedawca w księgarni tego dokona? Kiedy ją wirus zaatakował, był przy niej. Pomógł jej dojść do siebie. Nauczył akceptacji tego, kim się stała.
            Teraz mężczyzna, który sprawił, że pokochała to, czym jest był zaniepokojony. Ostatni raz widziała taki wyraz u niego na twarzy, był cztery lata temu. To było podczas kolejnego ataku MAI wirusa, który zmutował i sprawił, że powstały bestie takie jak Zoosapiens. Drżała na samo wspomnienie, tamtych miesięcy strachu. Oszalałe z bólu zoosapiens atakowali wszystko, co się ruszało i nikt nie potrafił ich powstrzymać.
- To raport, który przyniósł dwa dni temu Peter? – Zapytała rozpoznając teczkę, którą miał przed sobą jej mąż.
- Tak. – odparł patrząc w akta co raz przebiegając wzrokiem po ciągu zdań.
            „Samica Kuguara urodziła zdeformowane ludzkie dziecko(…)”
- Mam obawy, że wirus ponownie zmutował. – Mruknął cicho wpatrując się w raport. Czytał go wiele razy, od kiedy dostał w swoje ręce. Wszystko na pozór wydawało się w porządku. Jednak coś w raporcie, coś, czego nie mógł zidentyfikować nie dawało mu spokoju. Musiał za wszelką cenę odkryć, co to było.
            Niecałe cztery lata temu wybuchła epidemia z Zoosapiens. Zmutowanie by przeistoczyć zwierzęta w człekokształtne stworzenia, dla Mai zajęło dziesięć lat. By przeistoczyć nienarodzone dziecko kuguara w ludzkie to nawet za szybko jak na wirusa.
- Czy coś nam grozi? – Zaniepokojona jeszcze bardziej Sabina obejrzała się na drzwi, za którymi bawił się ich syn.
- Nie wiem. –Odpowiedział biorąc do ręki załączone do akt zdjęcia. – Co myślisz o tym dziecku? – Zapytał pokazując fotografie żonie uważnie przyglądając się jej reakcji.
            Na pierwszej fotografii, jaką ujrzała był inkubator z dzieckiem.
            Na drugiej było zbliżenie na dziecko. Ciało pokrywało rude w ciemniejsze cętki futro.
            Na trzecim główka dziecka z rudymi loczkami, spomiędzy, których wystawały kocie uszy.
            Na czwartym zbliżenie na ogon był zakończony czarną cętką. Metrówka leżąca obok wskazała na długość pięćdziesięciu trzech centymetrów.
            Kolejne dwa zdjęcia przedstawiały dłonie i stopy dziecka. Spomiędzy palców w dłoni dziecka wysunięte były nieduże kocie pazury. Nogi były nieco zdeformowane miały tylko cztery palce, spomiędzy których jak w dłoniach wystawały pazury.
            Po obejrzeniu zdjęć Sabina wielkimi oczami z zaskoczenia spojrzała na męża. Nigdy nie spotkała czegoś takiego jak to dziecko. Nie miała pojęcia, do jakiego gatunku je przyrównać.
- Czy.. Czy to Zoosapiens? – zapytała uważnie przyglądając się Tomowi.
- Nie wiem, do którego gatunku je przyporządkować. – stwierdził biorąc zdjęcia z drżących dłoni kobiety. – Według raportu urodziła się z samicy kuguara, która nie przeistoczyła się w Zoosapiens. Umarła zaraz po urodzeniu dziecka.
- A co z ojcem? – dopytywała się blondynka. – Musiał być, co najmniej, Zoosapiens. Choć moim zdaniem kocię nie przypominałoby, aż tak ludzkiego.
- Według akt dopuszczono ją tylko do czystego samca. – mruknął sprawdzając w aktach.
- Coś tu nie pasuje. – pokręciła głową w zadumie. – Jeśli to sprawka MAI to nie wierzę, że zmutowało w tak krótkim czasie by przeistoczyć kocię w coś takiego. Wystarczy spojrzeć jak wyglądają zoosapiens.
- Być może jest w tym wszystkim coś innego. – Zgodził się w zamyśleniu wertując ponownie wszystkie różnice między ludzkim dzieckiem, a tym. Było bardziej ludzkie niż zwierzęce. Więcej cech wskazywało na człowieka, niż na zwierzę.
- Tom, co będzie z tą sierotą? – zapytała współczująco.
- Sam się nad tym zastanawiam. – Mruknął opierając brodę na splecionych dłoniach.
- Mamo. – jęknął zaglądając do gabinetu Markus. – Przeszkadzasz tacie. – stwierdził zadziornie podnosząc podbródek i opierając piąstki na biodrach, tak jak to zrobiła wcześniej mama.
- Wyjdę z nim na podwórko. – pocałowała męża. – Wiem, że znajdziesz rozwiązanie. – mrugnęła do niego uśmiechając się i wyszła wraz z czterolatkiem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz