Jasne
światło zalało całe Kiramekki, oślepiając go na chwilę. Otworzył oczy, które instynktownie
wcześniej zamknął. To już nie był święty
krąg, to nawet nie był jego śwait.
Wielki budynek ze szkła wznosił się przed nim
z błękitnym napisem „Hotel Czasu”. Wcześniej widział tylko raz taki budynek,
gdy był małym chłopcem Mistrz zabrał go do pałacu Lorda Pegazusa. Co chwilę
mijali go ludzie z walizkami wesoło rozmawiając. Różnorodność kolorów i ludzi
była dla niego zdumiewająca.
- Gdyby w naszym plemieniu była choć jedna osoba z innym
kolorem włosów… - pomyślał rozglądając się po zgiełku ludzi.
- To będzie wspaniałe! – wykrzyknęła przechodząca obok niego
dziewczyna, rude włosy miała potargane od wiatru. Ubrana w zieloną koszulkę i
porwane na nogawkach spodnie podskakiwała kierując się w stronę hotelu.
Poprawiła plecak i odwróciła się do dwóch dziewczyn, które właśnie go minęły. –
Spełnię swoje marzenie i zobaczę Stonehenge z bliska. Wiecie, wiecie słyszałam,
że to wrota do świata zmarłych. – uśmiechnęła się podekscytowana.
- Tak, tak – odpowiedziała z westchnieniem jej idąca blondynka
przewracając oczami koloru miodu. Poklepała rudowłosą po głowie. – Jak będziesz
się tak zachowywać nigdy nie znajdziesz chłopaka.
- A ona znowu swoje. – Jęknęła trzecia dziewczyna
poprawiając czarny kucyk. – To samo można powiedzieć o tobie July. Nie znajdziesz chłopaka jak będziesz wszędzie
ciągać ze sobą tego obrzydliwego, fioletowego, wypchanego kota. – Blondynka pokazała
jej tylko język i pogłaskała pluszowego kota, który zwisał przewieszony przez
torbę.
Przyciągnęły
Verwisa uwagę. Zapach tych trzech dziewczyn, które go minęły różnił się od
innych ludzi. Pachniały nie tylko zwierzętami i Sou, unoszące się nad nimi nie
miało błękitnego koloru tak jak u innych będących tam osób. Obserwowane na tle otoczenia sprawiały
wrażenie wyjątkowych, nie pod względem wyglądu. To coś sprawiało, że poruszały
się z gracją typową dla jego świata. Zwłaszcza rudowłosa, która przypomniała mu
dziewczyny z jego własnej rasy.
- Czyżby one były Sasin? – Zastanowił się ruszając za
dziewczynami, gdy ktoś na niego wpadł.
- Maksimus, obudź się w końcu. Wpadasz na ludzi… – wyburczał
jakiś męski głos za nim.
– Znam ten zapach. – stwierdził w myślach Verwis odwracając
się w stronę osoby, która na niego wpadła. – Nie możliwe… Przecież to…
- Sorry. – ziewną chłopak przecierając oczy wierzchem dłoni.
Krótkie dredy sięgały mu zaledwie do ramion, miały kolor blado żółty, a w
padającym akurat świetle wydawały się wręcz białe.
Ta twarz, ten zapach i ta
charakterystyczna Sou… nie mógł się pomylić to musiał być jego mistrz
najpotężniejszy kapłan ludu Kyattopipuru.
- Co się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha – stwierdził
stojący obok brunet patrząc na niego. – Waren?
- Mazarius… - wyszeptał Verwis wpatrując się w chłopaka,
który drgnął słysząc to imię. Spojrzały na niego zielone, oczy z rozszerzonymi
jak u kota źrenicami - to było ostatnie co zobaczył, gdy świat ponownie zalało
oślepiające światło.
- Dlaczego przeniosłeś się do mojego świata? – usłyszał spokojny
głos jakby Mazarius ’a. – Czy On nie zapieczętował przejścia?
- O czym mówisz? – Zapytał podnosząc powieki i widząc przed
sobą chłopaka. Krótkie platynowe dredy sięgały zaledwie do ramion, z jasno
zielonych oczu nie dało się nic wyczytać. Nie był zbyt wysoki i twarz nie
nabrała jeszcze męskich rys. Chłopak był ubrany w granatową dużą bluzę i szare
bojówki. Jedynymi ozdobami jakie miał na sobie to złote kółeczko w lewym uchu i
jarzący się zielonym blaskiem wisiorek na szyi. Gdyby był starszy przypominałby
jego Mistrza. Czyżby był jego potomkiem?
- Mówię o Mazarius’ie. – stwierdził chłopak machnięciem ręki
rozpraszając biały dym owijający ich.
- Znasz mego mistrza? Gdzie on jest? Czy nadal szuka Sasin?
– Nie mógł się opanować musiał to wiedzieć.
- Nie znam osobiście – stwierdził wzruszając ramionami. –
Jestem tylko jego Astralnym bliźniakiem. Wiem, że umarł pieczętując Kiramekki,
przez co jego wspomnienia, uczucia i misja przeniosły się do mnie.
- Więc wiesz po co przybyłem prosić – stwierdził wpatrując
się w bystre, zielone oczy.
- Tak. Spełnię ostatnią wolę Mazarius’a i odnajdę Sasin –
pokręcił w zadumie głową i spojrzał białowłosemu prosto w oczy. - Nie, nie odnajdę – uśmiechnął się szeroko do
Verwis’a. – Ja już to zrobiłem. Musicie jeszcze zaczekać. Nie są jeszcze gotowi
na przybycie do Kurai. Po za Smokiem.
- Nie mamy czasu. Lord Pegazus oszalał. Tępi wszystkie rasy.
Beeoseu już nie istnieje, Rengui się ukrywa. Potrzebujemy pomocy! Inaczej czeka
nas wszystkich zagłada! –Wykrzyknął zdesperowany kapłan wykonując przy tym
szybkie ruchy rąk.
- Daj mi trzy dni, na przekonanie ich – powiedział znikając
w świetle.
***
- Verwis! Na sto kotów ! – Jak przez mur słyszał krzyk brata. – Eguze[1] tu są! Musimy uciekać! Co się z nim dzieje? – Wymruczał pod nosem wpatrując się w ciemną postać, która się wyłoniła z lasu.
- Kici, kici koteczki. To tutaj nam uciekliście. – trzy pary
oczu błysnęły, gdy z cienia jednej osoby wyłoniły się jeszcze dwie.
Granatowy
płaszcz zatrzepotał w podmuchach wiatru, odsłaniając dwa krótkie sztylety Lys[2]
przypięte do pasa. Włosy Eguze były czarne jak noc sięgające połowy pleców,
jego żółte, gadzie oczy wpatrywały się w braci, a na usta wypełzł paskudny
uśmiech.
- To Blader. Verwis to Dakuen[3]
Blader! – Zwrócił się do brata wpatrując się w postać szatyna i jednocześnie
wyciągając Hone no naifu zza pleców.
- Verwis, nowy kapłan Kyattopipuru. Miło poznać Szóstego.
Mazarius okazał się tchórzem. Ciekawe jak jego następca. Chcę zasmakować twojej
krwi. – rozdwojonym na czubku językiem oblizał usta uśmiechając się przy tym
jeszcze paskudniej.
- To święte miejsce, nawet ty nie odważyłbyś się tu walczyć
– stwierdził opanowanym głosem Verwis zatrzymując się obok brata.
- Jak gdyby mnie to obchodziło. Zmiotę was jak tego tchórza
Mezariusa – prychnął szatyn, a jego spojrzenie omiotło chłopaka z kosą.
- Tylko spróbuj. – warknął Lawrens przygotowując się do
ataku.
- Ocho kociak chce walczyć. – usłyszeli głos jednego z
towarzyszy Bladera.
- Marne szanse. – odparł trzeci Eguze najbardziej znudzony. Żółte z zielonymi plamkami oczy otaksowały krytycznie białowłosych stojących przy Kiramekki. - Kapłan i dzieciak, który nawet nie potrafi skupić Sou.
Lawres zacisnął dłonie na Hone no naifu i ugryzł się w dolną wargę by przemilczeć kpinę. To nie był dobry moment na bezmyślny atak, zwłaszcza w jego sytuacji i z takim przeciwnikiem.
- Marne szanse. – odparł trzeci Eguze najbardziej znudzony. Żółte z zielonymi plamkami oczy otaksowały krytycznie białowłosych stojących przy Kiramekki. - Kapłan i dzieciak, który nawet nie potrafi skupić Sou.
Lawres zacisnął dłonie na Hone no naifu i ugryzł się w dolną wargę by przemilczeć kpinę. To nie był dobry moment na bezmyślny atak, zwłaszcza w jego sytuacji i z takim przeciwnikiem.
- Gdybym tylko potrafił korzystać z Sou, Verwis byłby
bezpieczny… - Zerknął na brata, który wpatrywał się w nieprzyjaciół z kamiennym
wyrazem twarzy. Nie potrafił nic wyczytać z niego. Musiał chronić brata przede
wszystkim takie było jego zadanie. – Verwis, stań za mną. Jeśli nadarzy się
okazja uciekaj – powiedział stając przed bratem z opuszczoną nisko kosą. – Nasz
lud nie może stracić szóstego Najwyższego kapłana. Będę cię osłaniał – dodał
patrząc w żółte kpiące oczy Bladera. Zatrzyma ich tak długo jak to będzie
możliwe, by dać szansę bratu na ucieczkę.
- Lawrens to…
- Sam na trzech? – Usłyszeli za sobą nieznany im głos.
Spojrzenie towarzyszy Bladera powędrowało na jasny prostokąt Kiramekki z
którego zaczęła wyłaniać się postać. – To czyste samobójstwo.
Obok
Lavrensa stanął chłopak, na którego ten spojrzał kątem oka. Był równie wysoki
co on, przystojną twarz okalały czekoladowe włosy, brązowe oczy skupione były
na Eguze. Ubrany w czerwoną kurtkę, spod której wyłaniała się biała podkoszulka
i czarne spodnie. Znad ramion wystawały dwie rękojeści miecza różniące się
kolorem i kamieniami.
- Zdążyłem na niezłą zabawę. – stwierdził uśmiechając się
leciutko. – Pozwól, że się wprosimy Biały.
- Wprosimy? Biały? – powtórzył za nim Lawrens rozglądając
się.
- Maksimus! Co się tak wleczesz. Sam namówiłeś mnie na
przejście! – Zawołał nawet nie oglądając się za siebie.
-Max! Wystarczy tylko Max! Już ci tyle razy mówiłem… -
zirytowany chłopak wyszedł z tafli wody. Zielone, kocie oczy skupiły się na zaskoczonym
Verwisie. – Nie powiedziałeś mi, że grozi wam niebezpieczeństwo. Cierpliwości
Vick. Tylko wspomniałem, że mam złe przeczucie. – zatrzymał się obok bruneta i
spojrzał na szatynów o gadzich oczach.
– I się sprawdziło – uśmiechną się Vick zerkając na
dredziarza. Wyglądał zupełnie inaczej w tym świecie platynowe, krótkie dredy
teraz sięgały połowy pleców i były mlecznobiałe. Ubrany był w fioletowy płaszcz
bez rękawa z prawej strony spod którego wyłaniał się koci ogon. Nie poznałby go
gdyby nie wisiorek z kocim okiem i kolczyk w uchu. – Oo… więc tak wygląda twój astralny bliźniak.
- A miałem nadzieję, że pokryjesz się łuskami. – westchnął
zawiedziony Max oglądając biały koci ogon.
- Jeszcze dwójka dzieciaków chce się pobawić – zaśmiał się
Colder zerkając na znudzonego towarzysza.
- Zamknął byś się na chwilę. – warknął niezadowolony Blader
obserwując bawiącego się ogonem dredziarza. Mazarius, zabił go, posmakował jego
krwi… Więc jak to możliwe, że teraz tam stoi. Przybył z zaświatów? – Zabiłem
Cię Mazarius! – krzyknął mrużąc oczy i obserwując reakcję chłopaka.
- Ech, jakie to kłopotliwe – jęknął Max i spojrzał w oczy
Bladera. – Jestem Max! Maksimus Wishis. Nie jestem Mazarius’em.
- Biały dasz radę obronić tę dwójkę? Ja zajmę się tym po środku,
wygląda na szefa – powiedział Viktor sięgając po miecz z błękitnym kamieniem.
- Mnie to już nie bierzesz pod uwagę – burknął pod nosem Max
robiąc krok do tyłu pod spojrzeniem pełnym żądzy krwi, Bladera.
- Ty nawet staruszkowi nie dajesz radę. – Zaśmiał się brunet
rozciągając ramiona. – Jedyne do czego się nadajesz to stwarzanie kłopotów –
błękitny kamień w rękojeści wyciągniętego miecza błysnął. A na ustach chłopaka
wypełzł nieodgadniony uśmiech. – Surio[4]
obudzony.
Notka o wiele dłuższa - bardzo dobrze. Spróbuj wyjustować tekst, będzie lepiej wyglądał.
OdpowiedzUsuń"śwait" - świat
"Wielki budynek ze szkła wznosił się przed nim z błękitnym napisem „Hotel Czasu”. Wcześniej widział tylko raz taki budynek, gdy był małym chłopcem Mistrz zabrał go do pałacu Lorda Pegazusa. Co chwilę mijali go ludzie z walizkami wesoło rozmawiając. Różnorodność kolorów i ludzi była dla niego zdumiewająca." - dwa razy "budynek" i "ludzie"
"Przyciągnęły Verwisa uwagę" - chyba uwagę Verwisa :D
"Po za Smokiem." - poza
Wgl jakoś nie odczułam tej bitwy. Jakoś tak, no nie wiem. Nie było ich, ale się pojawili i zaczęli na siebie wrzeszczeć.
Moment, moment gubię się. Wkraczają kolejne postacie, a ja nie wiem, kto z kim rozmawia.
"Zamknął byś" - zamknąłbyś
Ty nawet staruszkowi nie dajesz radę - rady
Ehh to chyba wszystko poza interpunkcją, w której ja też popełniam błędy. Ogólnie dużo ich robię xd
Pozdrawiam ;)