Rozdział drugi


                Jasne światło zalało całe Kiramekki, oślepiając go na chwilę. Otworzył oczy, które instynktownie wcześniej  zamknął. To już nie był święty krąg, to nawet nie był jego śwait.
 Wielki budynek ze szkła wznosił się przed nim z błękitnym napisem „Hotel Czasu”. Wcześniej widział tylko raz taki budynek, gdy był małym chłopcem Mistrz zabrał go do pałacu Lorda Pegazusa. Co chwilę mijali go ludzie z walizkami wesoło rozmawiając. Różnorodność kolorów i ludzi była dla niego zdumiewająca.
- Gdyby w naszym plemieniu była choć jedna osoba z innym kolorem włosów… - pomyślał rozglądając się po zgiełku ludzi.  
- To będzie wspaniałe! – wykrzyknęła przechodząca obok niego dziewczyna, rude włosy miała potargane od wiatru. Ubrana w zieloną koszulkę i porwane na nogawkach spodnie podskakiwała kierując się w stronę hotelu. Poprawiła plecak i odwróciła się do dwóch dziewczyn, które właśnie go minęły. – Spełnię swoje marzenie i zobaczę Stonehenge z bliska. Wiecie, wiecie słyszałam, że to wrota do świata zmarłych. – uśmiechnęła się podekscytowana.
- Tak, tak – odpowiedziała z westchnieniem jej idąca blondynka przewracając oczami koloru miodu. Poklepała rudowłosą po głowie. – Jak będziesz się tak zachowywać nigdy nie znajdziesz chłopaka.   
- A ona znowu swoje. – Jęknęła trzecia dziewczyna poprawiając czarny kucyk. – To samo można powiedzieć o tobie July.  Nie znajdziesz chłopaka jak będziesz wszędzie ciągać ze sobą tego obrzydliwego, fioletowego, wypchanego kota. – Blondynka pokazała jej tylko język i pogłaskała pluszowego kota, który zwisał przewieszony przez torbę.   
                Przyciągnęły Verwisa uwagę. Zapach tych trzech dziewczyn, które go minęły różnił się od innych ludzi. Pachniały nie tylko zwierzętami i Sou, unoszące się nad nimi nie miało błękitnego koloru tak jak u innych będących tam osób.  Obserwowane na tle otoczenia sprawiały wrażenie wyjątkowych, nie pod względem wyglądu. To coś sprawiało, że poruszały się z gracją typową dla jego świata. Zwłaszcza rudowłosa, która przypomniała mu dziewczyny z jego własnej rasy.
- Czyżby one były Sasin? – Zastanowił się ruszając za dziewczynami, gdy ktoś na niego wpadł.
- Maksimus, obudź się w końcu. Wpadasz na ludzi… – wyburczał jakiś męski głos za nim.
– Znam ten zapach. – stwierdził w myślach Verwis odwracając się w stronę osoby, która na niego wpadła. – Nie możliwe… Przecież to…
- Sorry. – ziewną chłopak przecierając oczy wierzchem dłoni. Krótkie dredy sięgały mu zaledwie do ramion, miały kolor blado żółty, a w padającym akurat świetle wydawały się wręcz białe.
Ta twarz, ten zapach i ta charakterystyczna Sou… nie mógł się pomylić to musiał być jego mistrz najpotężniejszy kapłan ludu Kyattopipuru.
- Co się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha – stwierdził stojący obok brunet patrząc na niego. – Waren?
- Mazarius… - wyszeptał Verwis wpatrując się w chłopaka, który drgnął słysząc to imię. Spojrzały na niego zielone, oczy z rozszerzonymi jak u kota źrenicami - to było ostatnie co zobaczył, gdy świat ponownie zalało oślepiające światło.
- Dlaczego przeniosłeś się do mojego świata? – usłyszał spokojny głos jakby Mazarius ’a. – Czy On nie zapieczętował przejścia?
- O czym mówisz? – Zapytał podnosząc powieki i widząc przed sobą chłopaka. Krótkie platynowe dredy sięgały zaledwie do ramion, z jasno zielonych oczu nie dało się nic wyczytać. Nie był zbyt wysoki i twarz nie nabrała jeszcze męskich rys. Chłopak był ubrany w granatową dużą bluzę i szare bojówki. Jedynymi ozdobami jakie miał na sobie to złote kółeczko w lewym uchu i jarzący się zielonym blaskiem wisiorek na szyi. Gdyby był starszy przypominałby jego Mistrza. Czyżby był jego potomkiem? 
- Mówię o Mazarius’ie. – stwierdził chłopak machnięciem ręki rozpraszając biały dym owijający ich.
- Znasz mego mistrza? Gdzie on jest? Czy nadal szuka Sasin? – Nie mógł się opanować musiał to wiedzieć.
- Nie znam osobiście – stwierdził wzruszając ramionami. – Jestem tylko jego Astralnym bliźniakiem. Wiem, że umarł pieczętując Kiramekki, przez co jego wspomnienia, uczucia i misja przeniosły się do mnie.
- Więc wiesz po co przybyłem prosić – stwierdził wpatrując się w bystre, zielone oczy.
- Tak. Spełnię ostatnią wolę Mazarius’a i odnajdę Sasin – pokręcił w zadumie głową i spojrzał białowłosemu prosto w oczy. -  Nie, nie odnajdę – uśmiechnął się szeroko do Verwis’a. – Ja już to zrobiłem. Musicie jeszcze zaczekać. Nie są jeszcze gotowi na przybycie do Kurai. Po za Smokiem.
- Nie mamy czasu. Lord Pegazus oszalał. Tępi wszystkie rasy. Beeoseu już nie istnieje, Rengui się ukrywa. Potrzebujemy pomocy! Inaczej czeka nas wszystkich zagłada! –Wykrzyknął zdesperowany kapłan wykonując przy tym szybkie ruchy rąk.
- Daj mi trzy dni, na przekonanie ich – powiedział znikając w świetle.

***

- Verwis! Na sto kotów ! – Jak przez mur słyszał krzyk brata. – Eguze[1] tu są! Musimy uciekać! Co się z nim dzieje? – Wymruczał pod nosem wpatrując się w ciemną postać, która się wyłoniła z lasu.
- Kici, kici koteczki. To tutaj nam uciekliście. – trzy pary oczu błysnęły, gdy z cienia jednej osoby wyłoniły się jeszcze dwie.
                Granatowy płaszcz zatrzepotał w podmuchach wiatru, odsłaniając dwa krótkie sztylety Lys[2] przypięte do pasa. Włosy Eguze były czarne jak noc sięgające połowy pleców, jego żółte, gadzie oczy wpatrywały się w braci, a na usta wypełzł paskudny uśmiech.
- To Blader. Verwis to Dakuen[3] Blader! – Zwrócił się do brata wpatrując się w postać szatyna i jednocześnie wyciągając Hone no naifu zza pleców.
- Verwis, nowy kapłan Kyattopipuru. Miło poznać Szóstego. Mazarius okazał się tchórzem. Ciekawe jak jego następca. Chcę zasmakować twojej krwi. – rozdwojonym na czubku językiem oblizał usta uśmiechając się przy tym jeszcze paskudniej.
- To święte miejsce, nawet ty nie odważyłbyś się tu walczyć – stwierdził opanowanym głosem Verwis zatrzymując się obok brata.
- Jak gdyby mnie to obchodziło. Zmiotę was jak tego tchórza Mezariusa – prychnął szatyn, a jego spojrzenie omiotło chłopaka z kosą.
- Tylko spróbuj. – warknął Lawrens przygotowując się do ataku.
- Ocho kociak chce walczyć. – usłyszeli głos jednego z towarzyszy Bladera.
- Marne szanse. – odparł trzeci Eguze najbardziej znudzony. Żółte z zielonymi plamkami oczy otaksowały krytycznie białowłosych stojących przy Kiramekki. - Kapłan i dzieciak, który nawet nie potrafi skupić Sou.
                Lawres zacisnął dłonie na Hone no naifu i ugryzł się w dolną wargę by przemilczeć kpinę. To nie był dobry moment na bezmyślny atak, zwłaszcza w jego sytuacji i z takim przeciwnikiem.
- Gdybym tylko potrafił korzystać z Sou, Verwis byłby bezpieczny… - Zerknął na brata, który wpatrywał się w nieprzyjaciół z kamiennym wyrazem twarzy. Nie potrafił nic wyczytać z niego. Musiał chronić brata przede wszystkim takie było jego zadanie. – Verwis, stań za mną. Jeśli nadarzy się okazja uciekaj – powiedział stając przed bratem z opuszczoną nisko kosą. – Nasz lud nie może stracić szóstego Najwyższego kapłana. Będę cię osłaniał – dodał patrząc w żółte kpiące oczy Bladera. Zatrzyma ich tak długo jak to będzie możliwe, by dać szansę bratu na ucieczkę.
- Lawrens to…
- Sam na trzech? – Usłyszeli za sobą nieznany im głos. Spojrzenie towarzyszy Bladera powędrowało na jasny prostokąt Kiramekki z którego zaczęła wyłaniać się postać. – To czyste samobójstwo.
                Obok Lavrensa stanął chłopak, na którego ten spojrzał kątem oka. Był równie wysoki co on, przystojną twarz okalały czekoladowe włosy, brązowe oczy skupione były na Eguze. Ubrany w czerwoną kurtkę, spod której wyłaniała się biała podkoszulka i czarne spodnie. Znad ramion wystawały dwie rękojeści miecza różniące się kolorem i kamieniami.
- Zdążyłem na niezłą zabawę. – stwierdził uśmiechając się leciutko. – Pozwól, że się wprosimy Biały.
- Wprosimy? Biały? – powtórzył za nim Lawrens rozglądając się.
- Maksimus! Co się tak wleczesz. Sam namówiłeś mnie na przejście! – Zawołał nawet nie oglądając się za siebie.
-Max! Wystarczy tylko Max! Już ci tyle razy mówiłem… - zirytowany chłopak wyszedł z tafli wody. Zielone, kocie oczy skupiły się na zaskoczonym Verwisie. – Nie powiedziałeś mi, że grozi wam niebezpieczeństwo. Cierpliwości Vick. Tylko wspomniałem, że mam złe przeczucie. – zatrzymał się obok bruneta i spojrzał na szatynów o gadzich oczach.
– I się sprawdziło – uśmiechną się Vick zerkając na dredziarza. Wyglądał zupełnie inaczej w tym świecie platynowe, krótkie dredy teraz sięgały połowy pleców i były mlecznobiałe. Ubrany był w fioletowy płaszcz bez rękawa z prawej strony spod którego wyłaniał się koci ogon. Nie poznałby go gdyby nie wisiorek z kocim okiem i kolczyk w uchu.  – Oo… więc tak wygląda twój astralny bliźniak.
- A miałem nadzieję, że pokryjesz się łuskami. – westchnął zawiedziony Max oglądając biały koci ogon.
- Jeszcze dwójka dzieciaków chce się pobawić – zaśmiał się Colder zerkając na znudzonego towarzysza.
- Zamknął byś się na chwilę. – warknął niezadowolony Blader obserwując bawiącego się ogonem dredziarza. Mazarius, zabił go, posmakował jego krwi… Więc jak to możliwe, że teraz tam stoi. Przybył z zaświatów? – Zabiłem Cię Mazarius! – krzyknął mrużąc oczy i obserwując reakcję chłopaka.
- Ech, jakie to kłopotliwe – jęknął Max i spojrzał w oczy Bladera. – Jestem Max! Maksimus Wishis. Nie jestem Mazarius’em.
- Biały dasz radę obronić tę dwójkę? Ja zajmę się tym po środku, wygląda na szefa – powiedział Viktor sięgając po miecz z błękitnym kamieniem.
- Mnie to już nie bierzesz pod uwagę – burknął pod nosem Max robiąc krok do tyłu pod spojrzeniem pełnym żądzy krwi, Bladera.
- Ty nawet staruszkowi nie dajesz radę. – Zaśmiał się brunet rozciągając ramiona. – Jedyne do czego się nadajesz to stwarzanie kłopotów – błękitny kamień w rękojeści wyciągniętego miecza błysnął. A na ustach chłopaka wypełzł nieodgadniony uśmiech. – Surio[4] obudzony.



[1] Eguze – w języku Kyattopipuru znaczy to samo co Egzekutor
[2] Lys – krótkie sztylety, które w zależności od uwolnienia Sou wydłużają się.
[3] Dakuen – w języku Kyattopipuru znaczy to samo co Mroczny
[4] Surio – imię miecza oznaczające Smoka wody

1 komentarz:

  1. Notka o wiele dłuższa - bardzo dobrze. Spróbuj wyjustować tekst, będzie lepiej wyglądał.

    "śwait" - świat

    "Wielki budynek ze szkła wznosił się przed nim z błękitnym napisem „Hotel Czasu”. Wcześniej widział tylko raz taki budynek, gdy był małym chłopcem Mistrz zabrał go do pałacu Lorda Pegazusa. Co chwilę mijali go ludzie z walizkami wesoło rozmawiając. Różnorodność kolorów i ludzi była dla niego zdumiewająca." - dwa razy "budynek" i "ludzie"

    "Przyciągnęły Verwisa uwagę" - chyba uwagę Verwisa :D

    "Po za Smokiem." - poza

    Wgl jakoś nie odczułam tej bitwy. Jakoś tak, no nie wiem. Nie było ich, ale się pojawili i zaczęli na siebie wrzeszczeć.

    Moment, moment gubię się. Wkraczają kolejne postacie, a ja nie wiem, kto z kim rozmawia.

    "Zamknął byś" - zamknąłbyś
    Ty nawet staruszkowi nie dajesz radę - rady

    Ehh to chyba wszystko poza interpunkcją, w której ja też popełniam błędy. Ogólnie dużo ich robię xd
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń